poniedziałek, 5 stycznia 2015

Przygoda z Atredermem 0,025%

Nie bez powodu post został zatytułowany słowem "przygoda". Kuracja była ciągiem zaskoczeń, z jednej strony pozytywnych z drugiej nader negatywnych. Zakończyła się wraz z kresem mojej cierpliwości i wytrzymałości. Przecież nie o to chodzi w pielęgnacji, by się mordować dla pozytywnych rezultatów.


Czym jest Atrederm?




Atrederm to lek zawierający pochodną retinolu do stosowania miejscowego w leczeniu trądziku. Potocznie zwany jest retinoidem. Substancję czynną preparatu stanowi tretynoina, pochodna retinolu. Jej działanie polega na wywoływaniu zmian w metabolizmie komórek nabłonka rogowaciejącego. Następuje szybsze namnażanie się komórek oraz keratynizacja i rogowacenie. Dzięki temu preparat działa silnie złuszczająco, hamuje rogowacenie naskórka i zapobiega powstawaniu zaskórników.


Dlaczego zdecydowałam się na kurację tym retiniodem?

Moja cera jest po "potrądzikowych" przejściach z czasów nastoletnich. W tamtym okresie mojego życia nie byłam świadoma odpowiedniej pielęgnacji i popełniałam wiele błędów. Ich wynikiem jest kilka małych blizn, których bardzo chciałabym się pozbyć. Nawracające zaskórniki także dawały mi w kość. Retinoid miał być przepustką do pozostawienia za sobą wszelkich niedoskonałości. Na zawsze.

Zanim zdecydowałam się udać do dermatologa po receptę, dokładnie zapoznałam się z wątkiem o Atredermie na Wizażu. Czytałam również opinie na blogach. Zdania były podzielone, choć większość użytkowników tego retinoidu zachwalała go za szybkie pozytywne efekty. 

Na forum dowiedziałam się wielu przydatnych informacji. O sposobie aplikacji, jej częstotliwości, efektach ubocznych. Atrederm był określany jako najmocniejszy z retinoidów ze względu na postać płynu. Miało się to objawiać poprzez przecieranie/wcieranie twarzy nasączonym wacikiem. Podobno potęgowało to jego działanie. Biorąc pod uwagę własne doświadczenia przyznaję temu rację. Kolejną kwestią było łuszczenie się - przez niektórych traktowane jako skutek uboczny kuracji. Jeśli wystąpiło, to w wersji hard - skóra złaziła płatami. Niektóre osoby twierdziły, że zupełnie się nie "jaszczurzą" mimo codziennego stosowania.
Nazywano Atrederm "killerem": po pierwszej nocy z nim skóra była gładziutka i napięta, po kolejnej następował armagedon. 

Osobom, które nie miały dotąd styczności z kwasami radzono najpierw zaznajomić z nimi skórę, a dopiero w następnej kolejności sięgać po Atre. Przeczytałam też, że pierwsza aplikacja potrafi być takim szokiem dla skóry, że dla bezpieczeństwa lepiej trzymać płyn na twarzy tylko godzinę-dwie, zmyć go i nałożyć krem.

Wchłonęłam wszystkie powyższe informacje i czułam się w pełni przygotowana. Rzeczywistość mnie jednak zaskoczyła. A raczej zrobił to Atrederm.

Początek i dalszy przebieg kuracji

Wybrałam najniższe stężenie, czyli 0,025%. Rozdzieliłam wacik na pół, by nie "zjadł" płynu i przetarłam nim całą twarz. Nie odczułam żadnego pieczenia czy ściągnięcia, skóra wydawała się być wręcz ukojona nawilżeniem. Po 2 godzinach zmyłam płyn za pomocą łagodnego żelu i nałożyłam treściwy krem. Miało być bezpiecznie i metodą małych kroków. 

Następnego dnia wszystko wyglądało w porządku. Łuszczenia brak, podrażnienia brak. Nie ponawiałam aplikacji, mając w pamięci uprzedzenia o działaniu Atredermu z "opóźnionym zapłonem".

Na drugi dzień wyglądałam jak jaszczurka. Po dotknięciu ręką do twarzy, złuszczony naskórek niemal zostawał mi na palcach. Zrobiłam masaż czystym olejem, by zrolować i usunąć schodzącą skórę. Nawet nie jesteście sobie w stanie wyobrazić ile jej zlazło! Byłam w szoku. Wydawało mi się, że to koniec łuszczenia jak na pierwszy raz. Po jakiś dwóch godzinach pod prysznicem zeszła mi kolejna warstwa. Dosłownie rolowała mi się pod palcami. PŁATAMI. Skóra była czerwona i piekła niemiłosiernie. Nawet kontakt z kremem palił żywym ogniem. Wyglądałam jak po poparzeniu. Tak też się czułam. W ciągu dnia reaplikowałam krem kilka razy. Wieczorem przed pójściem spać nastąpiło łuszczenie część 3. Kolejna gruba warstwa kremu i jakoś przespałam noc, chociaż piekło i szczypało. Rano powtórka z rozrywki - zeszła mi czwarta gruba warstwa, a wieczorem kolejna. 

W ciągu 2 dni skóra mojej twarzy złuszczyła się 5 razy. I to tak porządnie, jakby łuszczenie miało nie mieć końca.

Nie nakładałam Atredermu przez następny tydzień, żeby nie podrażniać odsłoniętego delikatnego naskórka. Na szczęście przy drugim podejściu wszystko przebiegło względnie normalnie - złuszczyłam się tylko 2 razy. Wyłączając brodę. Ona łuszczyła się bez końca.

Najgorsze przy kuracji tym retinoidem było silne zaczerwienienie. Nie dało się tego ukryć pod podkładem czy pudrem. Straszyłam ludzi twarzą czerwoną jak burak. Chciałam zminimalizować ten niekorzystny efekt i smarowałam się Atre rzadziej. Wtedy zauważyłam, że skóra tak jakby zaczyna się go domagać i robi się nieprzyjemnie ściągnięta. Najgorzej było w okolicach ust, gdzie robiła się zgrubiała i chropowata. 

Stosowałam Atre co 3 dni, po każdej aplikacji skóra schodziła dość konkretnie. Po miesiącu strasznie mnie wysypało i nie miałam cierpliwości do przeczekiwania tego stanu. Pozbyłam się nieprzyjaciół i od tamtej pory było już tylko lepiej. Bez zaskórników, ze spłycającymi się bliznami. Cieszyłoby mnie to bardziej, gdyby nie "burak", z jakim musiałam paradować co kilka dni. Także gdyby nie dyskomfort palącej skóry po złuszczeniu. Raz podrażniłam sobie brodę, nie chcę nawet wracać do tego myślami. Koszmar.

Podsumowując, do Atredermu nigdy nie zamierzam wracać. Nie jestem przeciwna retinoidom, uważam, że mogą być ratunkiem dla osób z problemami skóry. Sama po półrocznej przerwie przerzuciłam się na Locacid, co ciekawe o wyższym stężeniu, bo 0,5%, ale bardzo przyjemny w stosowaniu. Myślę, że poświęcę mu osobny wpis.


Stosowałyście retinoidy?


6 komentarzy:

  1. Nigdy nie stosowałam i nie wiem czy się skuszę. To złuszczanie... :D

    OdpowiedzUsuń
  2. na szczęście nie mam powodów, by nawet spróbować używać tego produktu :D

    Zapraszam, www.correct-incorrect.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. kiedyś bardzo kusił mnie atrederm, ale dermatolog upracie przepisywał inne maści :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Stosowałam Atrederm 0,05 w zeszłym sezonie - nigdy nie miałam piękniejszej cery - nawet będąc niemowlakiem;)
    w tym sezonie zaczynam z 0,025:)Zdecydowanie Polecam, to najlepszy kosmetyk do skóry tłustej, trądzikowej - nie ma nic lepszego:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Atrederm to LEK! I absolutnie nie powinno się go traktować jako kosmetyku.
      Jest to lek przepisywany wyłącznie na receptę i powinno się go stosować tylko w przypadku, gdy inne, bardziej bezpieczne sposoby leczenia zawiodą.

      Usuń
  5. Nie ma co demonizować, stosowałam to intensywnie z pół roku, a potem z przerwami z 2 lata. Oczywiście, że skóra się łuszczy, bo na tym polega działanie kwasów!! Kwasami leczy się trądzik, ale też likwiduje blizny przebarwienia i dziury w skórze poprzez właśnie złuszczenie grubej wartwy naskórka.
    Preparat zdecydowanie nie dla roztrzęsionych nad sobą panikar. Polecam Dla osób które mają wyważone podejście i umieją przeczekać problematyczny czas(złuszczanie).
    Trądzik leczy się błyskawicznie, blizny schodzą jak naklejki ze skóry.
    Rewelacja! Tani i cudowny specyfik.

    OdpowiedzUsuń