niedziela, 8 grudnia 2013

Eveline Bio Hyaluron 4D Pro Young Krem intensywnie nawilżający - to jest to!

Zupełnie przez przypadek... no, może nie całkiem, bo nie mogę zapominać o długim ślęczeniu w drogerii nad analizowaniem składu niemal każdego kremu do twarzy... trafiłam na naprawdę zacny specyfik. Produkt marki Eveline przyciągnął mnie do siebie bardzo ładnym składem, dodatkowo pozbawionym potencjalnych substancji zapychających mą cerę. Spojrzałam na niego tylko dlatego, że Rossmann w zeszłym roku nęcił sporą obniżką na wszystkie produkty do pielęgnacji twarzy.


Producent zmienił skład oraz konsystencję kremu. Wcześniej na jednej z pierwszych pozycji znajdowały się triglicerydy (mogące przyczynić się do zapchania porów), także m.in. olej sojowy i kilkanaście pozycji dalej olej arganowy, którego w nowej wersji nie ma, chociaż na pudełku widnieje o nim informacja. Konsystencja jest dużo lżejsza, wcześniej był to gęsty biały krem. Teraz to niemal żelowy mus.

Opis produktu:
Producent zapewnia potrójny efekt - zmatowienia, nawilżenia i rozświetlenia. Dedykowany jest skórom w każdym przedziale wiekowym od 20 do 60 lat. Posiada faktor SPF 8. W szklanym słoiczku mieści się standardowe 50 ml kremu o lekkiej, nieco żelowej konsystencji. Cena ok. 17 zł.

Działanie:
Pokochałam ten krem. Od samego początku byłam do niego optymistycznie nastawiona. Spora ilość gliceryny, mocznika, kwasu hialuronowego, masła shea i oleju migdałowego pozwoliły mi wierzyć w to "intensywne nawilżanie" wyłuszczone wielkimi literami na opakowaniu. 

Spodobała mi się szybkość wchłaniania kremu przez skórę. I to praktycznie do matu, który utrzymuje się kilka godzin (tutaj możemy mówić o zapewnianym efekcie matującym). Na skórze czuć delikatną powłoczkę (warstwa okluzyjna gliceryny, masła i oleju), ale nie jest to efekt lepkiej skóry, tylko satynowej. Bardzo dobrze współgra z filtrem i podkładem, jednak w moim przypadku niezbędne jest zastosowanie na koniec skrobi. Nie spowodował zapychania.

Nie sądziłam, że krem ten będzie tak dobrze nawilżał. Idealnie sprawdza się przy kwasach i retinoidach. Po "zrzuceniu skóry" wystarczała mi jedna aplikacja, by cera doszła do siebie i nie dokuczała uczuciem ściągnięcia. Po nocy była napięta, gładka i cały czas dobrze nawilżona.



środa, 4 grudnia 2013

Jak wysuszyłam sobie włosy na wiór

Jest płacz i zgrzytanie zębów. Pielęgnacja, która uczyniła moje włosy niskoporowatymi, czyli zdrowymi została zdetronizowana przez totalne wysuszenie. Nawet silikony nie dają rady. Nawet kilka warstw silikonów... Żaden olej, maska, nafta, stylizator. NIC nie działa. To jest kryzys mej włosomaniaczej duszy. I ból, że wkłada się całe serce w dokarmienie włosów, a i tak otrzymuje się Saharę. Przez ostatnie dni włosy wyglądały jakby nigdy na oczy nie widziały odżywki. Na dodatek były tak lekkie, że nie czułam jakbym miała coś na głowie, a sięgają do połowy pleców!

Stan włosów zaczął się pogarszać jakoś w połowie listopada. Apogeum nastąpiło tydzień temu. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia, by móc uwiecznić ten obraz nędzy i rozpaczy. 
Włosy wysychały bardzo szybko i wszystko je puszyło. Wyglądały jak strzecha siana, chociaż w dotyku były gładkie. Trzeba było poszukać winowajcy: przeproteinowanie? przenawilżenie? ziołowe płukanki? Główkowałam nad tym i 4 dni temu sięgnęłam po inny szampon, z tęsknoty, bo od miesiąca nie mieliśmy kontaktu. Stał sobie na półce trochę zapomniany. I nagle dzika lwia grzywa zmniejszyła się o ponad połowę. No dobra, nawaliłam też silikonów, dla bezpieczeństwa, żeby mi te włosy nie odpadły. Ale grunt, że podziałało i była to głównie zasługa innego szamponu.

Winowajca znaleziony: szampon wzmacniający Joanna Rzepa.



Rzeczywiście, rozpoczęłam nim mycie w listopadzie i kontynuowałam przez cały miesiąc. Nie podrażniał mojej wrażliwej skóry głowy (co zdarza się bardzo rzadko) i świetnie się pienił. Oczywiście, po kilku pierwszych użyciach byłam zachwycona, idealnie domywał, włosów wypadało mniej. Ale powinnam słuchać swojej intuicji, która, ilekroć patrzyłam na ten szampon w sklepie, mówiła: w brud detergentów, przesuszy aż miło. I alko. denat. na dokładkę. Do tej pory to mnie od niego odstraszało, ale niskoporowatość uśpiła moją czujność.

Na chwilę obecną jest już lepiej - z innym szamponem i silikonami, rzecz jasna. Poczytuję to za sukces, bo wcześniej nawet one nie dawały rady. Joanna Rzepa nie poszła do kosza, bo przyda się do zmywania oleju ze skóry głowy. Ma szatańsko pianotwórcze właściwości i raz na jakiś czas krzywdy nie zrobi.

niedziela, 1 grudnia 2013

Siemię lniane vs. olej lniany



Siemię lniane jak i olej lniany są źródłem Niezbędnych Nienasyconych Kwasów Tłuszczowych. Organizm sam ich nie wytwarza, dlatego powinniśmy je dostarczać wraz z pożywieniem. Kwasy NNKT są nie tylko niezbędna dla naszego zdrowia, ale także dla urody. To dzięki nim skóra jest nawilżona od najgłębszych warstw, do których nie docierają żadne kremy i balsamy.

Na nawilżeniu od wewnątrz bardzo mi zależy, dlatego od długiego czasu piję siemię lniane lub olej lniany. Tak, albo to albo to. Do końca nie jestem w stanie zdecydować się na jeden produkt, bo oba dają u mnie inne rezultaty. Być może wiele z Was zastanawia się, co lepiej spożywać. W tym celu postanowiłam stworzyć subiektywne porównanie tych dwóch produktów pod kątem wpływu na włosy i skórę ( i PMS ).



SIEMIĘ LNIANE
OLEJ LNIANY

PRZEŻYCIA ZE SPOŻYCIA

- konsystencja gluta

Siemię możemy przygotować na dwa sposoby: zmielić lub pić całe ziarenka „zaparzone” ciepłą wodą. Praktykuję pierwszą opcję, bo jest wygodniejsza (nie muszę rozgryzać ziarenek – niestety te wypite w całości tylko przez nas „przelecą”).

Zmielone siemię po zalaniu gorącą wodą nabiera śluzowatej konsystencji. Jej gęstość zależy od ilości siemienia i wody. Jeśli zrobimy gęstego gluta to takiego wypijemy ;). Nie brzmi zachęcająco, wiem. Pierwszy raz może być traumatyczny, zwłaszcza, że nie da się tego połknąć „na raz” i zapomnieć. Nawet porcja na pół szklanki wymaga kilku łyków.

Z tego względu całe ziarenka są dużo przyjemniejsze w spożyciu. Smakują orzechowo. Trzeba jednak pamiętać o ich rozgryzaniu. Siemię możemy więc dodać do sosów, sałatek, płatków, owsianki.

PRZEŻYCIA ZE SPOŻYCIA

- konsystencja oleju

Wlanie czystego oleju prosto do gardła… to jest dopiero hardcore. Zwłaszcza oleju, którego smak przyprawia o odruch zwrotny. Raz spróbowałam wypić dwie łyżki, jedna po drugiej i to był błąd. Do dzisiaj wzdragam się po pierwszym łyku, który ekspresowo zapijam. Byle by tylko zabić ten smak… Brrr.

Olej lniany nie traci swoich właściwości spożywany na zimno. Nie warto więc dodawać go do gorących zup czy sosów. Poza tym jego specyficzny smak może zepsuć potrawę.

EFEKTY

- włosy

Regularne picie siemienia powoduje u mnie wysyp nowych włosów, przyspiesza ich wzrost i hamuje wypadanie. Brwi bardzo szybko odrastają, a rzęsy wypadają w ilości zerowej.

- skóra

Jest gładka i nawilżona, jednak nie aż tak, jak w przypadku picia oleju. Takie miejsca jak łydki, plecy, dłonie potrzebują dodatkowego nawilżenia.

- PMS

Zauważyłam, że znacznie łagodniej przechodzę PMS pijąc siemię. Nie magazynuję wody w ilościach + 4 kg, nie mam wilczego apetytu na słodycze i co najważniejsze prawie nie odczuwam bólu menstruacyjnego, a jeśli się pojawia to szybciej przechodzi i nie jest tak intensywny.

EFEKTY

- włosy

Są bardzo nawilżone i elastyczne, najlepsze efekty widać po kilku tygodniach regularnego picia oleju. Przyrost przyspiesza, ale nie zaobserwowałam zahamowania wypadania.
Brak wpływu na brwi. Rzęsy nie wypadają.

- skóra

Niesamowicie gładka, jedwabista, elastyczna! Skóra jest tak mocno nawilżona, że nie potrzebuje żadnych balsamów i kremów (nawet wszelkie specyfiki z tego powodu dłużej się wchłaniają). Efekt odczuwalny na wszystkich częściach ciała, zwłaszcza tam, gdzie zwykle skąpiłam sobie balsamowania. Idealny sposób dla leniwców w kwestii stosowania balsamów ;)

- PMS

Brak pozytywnych efektów.
Nie rozregulowuje cyklu menstruacyjnego, w przeciwieństwie do oleju z wiesiołka.