poniedziałek, 28 września 2015

Niedziela dla włosów

Właściwie to post powinien być zatytułowany "niedziala + poniedziałek dla włosów" albo "podwójne odżywianie", bo włosy wyjątkowo dopieszczałam wczoraj i dzisiaj. Także zdjęcia zostały zrobione dziś, bo w niedzielę nie miałam ku temu możliwości. A szkoda, mogłabym Wam pokazać spustoszenia po użyciu cytryny w masce końcowej :P.




Wybaczcie mi to ciemne zdjęcie. Zachmurzyło się i chociaż stałam przy oknie, nie udało mi się zrobić dobrego ujęcia. :c Dlatego dodaję trochę przekłamane zdjęcie z fleszem.




Na dzień dzisiejszy moje włosy mierzą 69 cm (pomiar od linii włosów na czole). Sięgają w falach już prawie do łokci. Przy moim wzroście nietrudno jest zapuścić włosy i to chyba jedyny pozytyw, jaki widzę w moich 158 cm, czyli ledwo odrosłam od ziemi ;D


Niedziela

Bardzo chciałam wypróbować działanie cukru na włosach. Tak bardzo, że gdy przystąpiłam do przygotowywania mieszanki 2 łyżeczki cukru + 1/5 szklanki letniej wody + Kallos Cherry + ocet jabłkowy, okazało się, że octu w domu już nie mam. Moja mama go wyrzuciła, stwierdziwszy, że się przeterminował (!!!) xD. Byłam jednak bardzo zdeterminowana i złapałam za cytrynę, z której wycisnęłam około 1/2 łyżeczki soku. O tym, jak moje włosy nie lubią cytryny przekonałam się kilka godzin później. Na głowie miałam obraz nędzy i rozpaczy ;c

Ale wracając... cukrową mieszankę chciałam zastosować po myciu. Wcześniej nie nakładałam niczego na włosy, tylko oczyściłam je szamponem łopianowym Herbal Care. Mikstura wyszła stanowczo zbyt rzadka (następnym razem dodam o wiele mniej wody), dodałam 2 czubate łyżeczki Kallosa i nie chciałam dawać więcej, bo maski i tak wyszło już nadto. Zagęściłam ją też nieco mąką ziemniaczaną. Pod prysznicem wytaplałam w tym włosy i po kilku minutach spłukałam chłodną wodą. 

W trakcie schnięcia włosy były bajeczne, ale później, zamiast oczekiwanego wygładzenia, ujrzałam sztywne i spuszone końcówki oraz szalejące babyhair :P


Poniedziałek

Poniedziałkowa pielęgnacja miała być naprawianiem skutków działania cytryny. 

Olejowanie: Na noc naolejowałam włosy olejem z rzeszków ziemnych. To mój ulubieniec i pewniak, jeśli chodzi o wygładzenie i dociążenie włosów. Rano dołożyłam na włosy mieszankę 1 łyżki oliwy z oliwek + 1 łyżeczki miodu. Po ok. 30 minutach zmoczyłam włosy i wymasowałam je Kallosem Omega. Pozostawiłam maskę na włosach na kilkanaście minut i przystąpiłam do zmywania szamponem.

Mycie: Umyłam dokładnie skalp tym samym szamponem, co wczoraj, czyli łopianowym Herbal Care. W tym miesiącu właściwie codziennie jest w użyciu. Lubię go i mam już zachomikowaną drugą butelkę na zapas. Świetnie oczyszcza, wytwarza odpowiednią ilośc piany i zauważalnie wzmacnia moje cebulki. 
Przeciągnęłam pianę na resztę włosów, bo bałam się, że moje niskoporowate końcówki będą się strączkować z nadmiaru silikonów.

Maska: Na 40 minut, pod siatkę i ręcznik, nałożyłam Kallosa bananowego, do którego dokapałam trochę oleju z pestek winogron i oleju z pestek malin. Po spłukaniu maski mokre włosy zawinęłam w bawełnianą koszulkę (nigdy wcześniej nie używałam koszulki, ale gdy tylko przeczytałam, że  sposób ten eliminuje puszenie się włosów, musiałam spróbować :d ).

Na koniec, po osuszeniu włosów i rozczesaniu ich grzebieniem z szeroko rozstawionymi zębami, zaaplikowałam na końcówki serum Gliss Kur Ultimate Color. 

Do grzebienia wróciłam kilka dni temu i rozwiązało to 90% problemów, jakie ostatnimi czasy miałam z włosami. Są już długie, o niższej porowatości, końce są zdrowe i nie potrzebują podcinania, może jedynie dla wizualnego zagęszczenia. Jednak zapuszczam włosy i nie chcę tracić kilku centymetrów z długości. Grzebień okazał się wybawieniem, bo rozczesywanie mokrych włosów po myciu (nie czeszę na sucho) zminimalizowało strączkowanie się końcówek, a także dodaje im objętości i ogólnie poprawia kształt fryzury. 

Na zdjęciu prezentuję Wam moje fale all natural - bez ugniatania, bez stylizacji, bez wspomagania skrętu. Hmm, widać, że jestem strasznie leniwa w tym temacie :p






czwartek, 24 września 2015

Nowości

Wrzesień dobiega końca, a ja zamiast mieć juz włosy do kolan, mam je prawie tej samej długości, co w czerwcu :P Rosną bardzo powoli i chcę to zmienić, stąd postanowienie sumiennego wcierkowania i zakup kilku wcierek. Taki zapas wystarczy mi na 4 miesiące. Jestem też ciekawa, jakie rezultaty zaobserwuję po użyciu każdego z tych produktów. Do tej pory moim faworytem był Jantar.




Jako, że ostatnimi czasy ogarnęła mnie mania wcierania, spowodowana ślimaczym tempem porostu moich włosów, postanowiłam zaopatrzyć się w kilku pomocników. Kuracja Joanny Power Hair + oraz Aloevit będę testować po raz pierwszy. Joannę Rzepę stosowałam raz, 4 lata temu. To taki szmat czasu, że nawet nie pamiętam, jakie miałam po niej efekty :P 



Mydełko cedrowe zakupiłam z ciekawości oraz dlatego, że mój ukochany "czarny glut" od Fratti dobija dna. Na pewno kupię go ponownie, ale dopiero za jakieś 2 miesiące. 
Maska Staroałtajska będzie lądowała głównie na skórze głowy. Ma świetny, bogaty skład, dlatego liczę na wzmocnienie cebulek.




Od miesięcy kusiło mnie serum Bieledny z 10% kwasem migdałowym. Naczytałam się o nim wielu pochlebnych opinii i postanowiłam zapolować na nie na promocji. Niestety, takowa nie nadchodziła (serum nie należy do najtańszych, jego cena regularna to +/- 29 zł), a ja potrzebowałam je na już.

Jako gratis do zakupu otrzymałam płyn do demakijażu oczu, który ma bardzo fajny skład. Poczułam się wynagrodzona :D Mam hopla na punkcie odżywiania rzęs, więc z przyjemnością będę testować płyn Bielendy i obserwować efekty. Mam tez zamiar kupić w aptece małą buteleczkę oleju rycynowego i stworzyć olejową mieszankę wzmacniającą do rzęs.





Jak wasze zakupy, nabyłyście coś ciekawego?