poniedziałek, 5 grudnia 2016

Technika mycia włosów ma znaczenie


Wygląd naszych włosów po myciu nie zależy w głównej mierze od użytych kosmetyków. Ważną rolę gra też sposób, w jaki umyjemy włosy. Termin "technika mycia" bardzo śmieszy mojego mężczyznę, bo dla niego mycie włosów to "po prostu mycie i żadnej głębszej filozofii w tym nie ma". No, ale nie jest posiadaczem kręconych włosow do pasa, więc może się śmiać ;)
Przyznaję, że przez lata włosomaniactwa (do tych poprzednich nie będę wracać) myłam moje włosy w różny sposób, osiągając różne rezultaty. Na przykład na początku zmywanie oleju to było jedno przeciągnięcie piany po włosach. Żadnego ugniatania, masowania włosów. Olej zmywał się bezproblemowo, a włosy odwdzięczały się ładnym wyglądem. Wraz ze spadkiem porowatości, zaczęłam się obawiać, czy domyję olej, więc rozpoczęło się kombinowanie z dłuższym wgniataniem piany. Niekoniecznie włosy tego potrzebowały, ale bojąc się o niedomycie wolałam działać prewencyjnie. Potem nastał czas, gdy włosy sięgały już za talię, a szampon niestety nie pienił się wystarczająco, by tej piany wystarczyło na końcowki i kończyłam z tłustymi strąkami. Musiałam dokładać trochę szamponu na końce lub wcześniej nakładać na nie odżywkę celem zemulgowania oleju (z lenistwa robiłam to rzadko). Przyzwyczaiłam się do porządnego masowania włosów szamponem, które bardziej przypominało niekontrolowany odruch. Włosy robiły się przesuszone i traciły skręt.

Szukając rozwiązania wróciłam pamięcią do początku włosomaniactwa. Zadziwiające, ale uważam, miałam wtedy ładniejsze włosy niż teraz (po latach dbania i chuchania na nie :p). Rozczesywałam je na mokro, a tworzyły mi się wspaniałe i elastyczne fale. Właśnie wtedy zmywałam olej jednym przeciągnięciem piany lub trzema szybkimi ruchami wgniatającymi, a muszę przyznać, że nakładałam wtedy 2 razy więcej oleju.
Sam proces mycia szamponem nie załatwia sprawy w przypadku włosów falowanych. Istotnych jest też kilka kroków, które wykonują przed, w trakcie i po myciu.


ROZCZESANIE WŁOSÓW PRZED MYCIEM

Nigdy nie miałam specjalnych problemów z plątaniem się włosów w trakcie mycia, ale jeśli Ty się z tym borykasz, to szczerze polecam Ci uprzednio dokładnie rozczesać włosy. Ważne jest aby rozplątać wszelkie kołtuny, zwłaszcza te, których nie widać na pierwszy rzut oka.
Gdy sama zaczęłam to robić, szybko zauważyłam ogromną różnicę. Włosy zupełnie się nie plączą, a przeciąganie piany po same końcówki idzie gładko i sprawnie.


NAKŁADANIE OLEJU

Dzielę wlosy na dwie sekcje i przerzucam do przodu. Rozcieram trochę oleju w dłoniach i aplikuję na jedną część włosów mniej więcej od wysokości brody. Ponawiam czynność na drugiej połowie włosów i dokładnie rozczesuję każdą z nich. Dzięki temu lepiej rozprowadzam olej na włosach. Potem dokładam jeszcze trochę oleju, wcierając go w mniejsze wydzielone pasma.
Wszystkie włosy są dobrze pokryte olejem, a co najważniejsze jego ilość jest niewielka, więc łatwiej jest zmyć olej - właściwie tylko przeciągając pianą po długości.


MYCIE WŁOSÓW NA STOJĄCO

Nie lubię myć włosów wisząc głową w dół. Jest mi ciężko przebić się przez gąszcz włosów do skóry głowy, a co najgorsze, gdy już w pozycji stojącej odwijam mokre włosy z turbana, są poplątane od samego czubka po końcówki :c Z tego też powodu nie stosuję ugniatania odżywką b/s jeszcze ociekających włosów (głową w dół), bo jak przerzucę je do tyłu, to mam na głowie bliżej niezidentyfikowane splątane"coś" przypominające włosy :p  Ugniecionych w taki sposób włosów nie powinno się rozczesywać, bo przecież zniszczymy tym cały efekt ugniatania, ale nie wyobrażam sobie zostawić je w takim stanie do wyschnięcia. Przekładanie czy tam układanie uformowanych pasm w moim przypadku kończy się brzydko powyginanymi strąkami na czubku głowy. Bardzo nie podobają mi się takie "zlepione" pasma, które może i mają jakiś skręt, ale zupełnie on do mnie nie przemawia pod kątem estetycznym.

Włosy myję na stojąco. Najpierw myję skórę głowy, a potem przeciągam pianę po same końcówki. Wygląda to mniej więcej tak: Jedną ręką chwytam wszystkie włosy nad karkiem tak jakbym miała zrobić kucyk, a drugą dłonią przeciągam pianę po włosach w dół. Następnie ewentualnie wykonuję kilka ruchów wgniatających (w żadnym wypadku nie masuję włosów).
Odżywkę także nakładam na stojąco. Na początku w ten sam sposób, w jaki przeciągam pianę, a potem dzielę włosy na dwie sekcje i wmasowuję w każdą porcję kosmetyku. W ten sposób nie nakładam odżywki zbyt blisko skóry głowy, co zmniejsza ryzyko obciążenia włosów u nasady.
Spłukuję na stojąco chłodną wodą. Następnie pochylam głowę w dół, odsączam włosy z nadmiaru wody i zawijam je w...


BAWEŁNIANA KOSZULKA ZAMIAST RĘCZNIKA

Ręcznik = większy puch, dlatego radzę zastąpić go bawełnianą koszulką. Gwarantuję, że szybko zauważycie różnicę.


Po zdjęciu koszulki potrząsam przez moment głową w dół i przerzucam włosy do tyłu. Dzięki myciu na stojąco nie mam splątanego gniazda na głowie, a włosy rozczesują się bajecznie łatwo i to od samego czubka głowy. Tutaj mogłabym napisać kilka słów o rozczesywaniu włosów na mokro, ale planuję poświęcić na to osobny wpis :)


Macie wypracowaną własną technikę mycia, która się u was sprawdza lub też nie?

wtorek, 18 października 2016

Wcierka Jantar w nowej butelce z aplikatorem



Wiem, że Ameryki nie odkryłam pisząc o wcierce Jantar w nowej buteleczce, ale gdybym sama przeczytała o tym gdzieś w internecie szybko rozważyłabym jej zakup w niedalekiej przyszłości, a nawet w bardzo niedalekiej. ;p Jantar to moja ulubiona wcierka, którą cenię za oszałamiające wręcz działanie na skórę mojej głowy. Po niczym innym nie mam takiego wysypu bejbiszonów już po 2 tygodniach codziennego wcierania, a przyrost +3 cm też niejeden raz się pojawił.

czwartek, 13 października 2016

Większe cięcie: 8 cm mniej, plany pielęgnacyjne

Jedną z moich kotek, Aryę, przedstawiłam Wam w poprzednim poście. Teraz wypadałoby napisać o niej coś więcej. Gdyby potrafiła mówić ludzkim głosem, a gaduła z niej straszna, zapewne powiedziałaby tak: Mam na imię Arya i jestem włosomaniaczką. Uwielbiam gryźć i atakować włosy!
Tym wstępem chciałam naświetlić powody, dla których zdecydowałam się na stratę aż tylu centymetrów, gdy przecież długie włosy są najbliższe memu sercu. Powód nr 1: kot mi je wygryzł :c Powód nr 2: jeśli nie obetnę wyszarpanych kocówek, zniszczenia pójdą wyżej i będę musiała obciąć wiecej. Powód nr 3: jak skrócę włosy to Arya może przestanie się nimi aż tak interesować. Powód nr 4: właściwie to ciekawe jak będę wyglądała w krótszych włosach, bo zdążyłam już zapomnieć :p

Koncepcja skrócenia włosów przestała być niemiłą koniecznością i zaczęła mi się coraz bardziej podobać. Włosy zostały obcięte miesiąc temu z tradycyjnie noszonej przeze mnie długości za talię do połowy biustu (w skręcie). Wydawały mi się bardzo krótkie, aż za krótkie... Długo nie mogłam się przyzwyczaić. Wprawdzie końcówki nabrały objętości, optycznie się zagęściły, ale za nic nie potrafiłam ich ułożyć. Nie chciały się falować jak dotychczas, wywijały się nie w tę stronę, co chciałam. Jeśli pojawił się skręt, to był jakiś dziwny, więc zaczęłam rozczesywać włosy po myciu. Nie jest to dla nich dobre rozwiązanie, bo powoduje puszenie. Rozpoczęłam próby ugniatania żelem, ale efekty były średnie, więc przerzuciłam się na silikonowe serum, które okazało się strzałem w dziesiątkę, choć wcześniej nie byłam zadowolona z tego produktu. Po zmianie sposobu aplikacji serum daje radę ujarzmić puszące się warstwy.





środa, 12 października 2016

DLACZEGO MNIE NIE BYŁO

Zaniedbałam bloga. Najpierw w kwietniu był wyjazd do Włoch, zaraz po nim przeprowadziłam się wraz z ukochanym do nowego mieszkania, a w lipcu przygarnęliśmy dwie małe włochate kulki, tak energiczne i absorbujące, że nawet pracować w domu było mi ciężko.

Gdy je wzięliśmy miały jakieś 8 tygodni, więc od razu zaczęło się wychowywanie: "złaź ze stołu", "zostaw kwiatki", "nie wolno!" ;p Maluchy chciały wejść gdzie tylko się da, do wszystkiego się dobrać, wszystkiego spróbować (przecież zlew i wannę tez można wylizać... :p), dlatego były dosłownie... wszędzie. Szalały po domu jak dwa pociski, wsadzały pyszczki w talerze, tuliły się i domagały miąchania ;) 





Arya

niedziela, 20 marca 2016

NIEDZIELA DLA WŁOSÓW

Poprzedniej niedzieli nie udało mi się domyć oleju z końcówek włosów, więc zdecydowałam się częściej robić przerwy w olejowaniu. Powinnam też kupić dobrze oczyszczający szampon, bo Ziaja, choć jest super, to jednak nie radzi sobie z oczyszczeniem dobrze "nakarmionych" włosów.

Jestem mega zadowolona z efektu dzisiejszej pielęgnacji. Aparat uchwycił mocniejszy skręt i gładkość, ale w rzeczywistości jest o wiele lepiej. Włosy są niewiarygodnie śliskie, dociążone, a nawilżenie czuję aż po same końcówki :)

To są skutki pielęgnacji po jednodniowym detoksie, czyli po oczyszczeniu włosów.





środa, 16 marca 2016

NIEDZIELA DLA WŁOSÓW, PŁUKANKA Z KORZENIA PRAWOŚLAZU

Tytułowej płukanki byłam ciekawa już od dawna, dlatego jak tylko przypomniałam sobie o istnieniu korzenia prawoślazu w trakcie składania zamówienia w aptece, wrzuciłam jedno opakowanie do koszyka i po kilku dniach ochoczo przystąpiłam do pierwszych dziewyczych testów. Niestety, mój entuzjazm szybko opadł, gdy włosy przypomniały mi, że niespecjalnie przepadają za "śluzowatymi" płukankami :P (ta z glutka lnianego była totalnym niewypałem, ale wtedy też włosy były na etapie innej porowatości).

Ostatnio także ponosi mnie z olejowaniem, bo chcąc szybko wykończyć dawne zapasy, olejuję włosy codziennie, aż nastąpi moment krytyczny, gdy po wysuszeniu włosów odkrywam, że ich nie domyłam :p Takim sposobem tej niedzieli zaliczyłam włosową porażkę :p





środa, 2 marca 2016

JAK SAMEMU OBCIĄĆ WŁOSY NA PROSTO

Metoda, o której mam zamiar napisać jest wprost genialna. Zakochałam się w niej po pierwszym własnoręcznym cięciu za łatwość w wykonaniu, osiągnięty efekt, a przede wszystkim to, że włosy mogę podciąć sobie sama bez niczyjej pomocy. Do tej pory końcówki podcinała mi mama, od lat na prosto. robiła to w miarę dokładnie i równo, pomijając jeden czy dwa epizody, gdy prawą stronę miałam dłuższą od lewej :p Oczywiście potem cięcie szło do poprawki, bo chociaż mam falowane włosy i wszelkich krzywizn aż tak na nich nie widać, to jednak mam bzika na punkcie idealnie prostej linii cięcia :p Co osiągnęłam właśnie dzięki pocięciu tą metodą.

Świetne jest to, że można obciąć naprawdę niewiele, jak 0,5 cm, czego mojej mamie w życiu by się nie udało zrobić równo. Poza tym tniemy sami, więc mamy całkowitą kontrolę nad tym, ile chcemy podciąć. Gdy mówiłam mamie "tylko 2 cm", zawsze leciały 3 :p

Ja na próbę zdecydowałam się właśnie na 5 mm. Obcięłam głównie włosy, które wystawały poza linię, czym całkowicie zrównałam resztę. Z długości nie straciłam praktycznie nic, a włosy w magiczny sposób zyskały na wyglądzie poprzez zagęszczenie końcówek do jednej naprawdę równej linii (mam tutaj ma myśli najdłuższe pasma, bo niektóre z wierzchu i po bokach nie dorosły jeszcze do reszty).

wtorek, 16 lutego 2016

Obsługa włosów o niskiej porowatości, jak sobie z tym radzę

Kiedyś myślałam, że jak moje włosy w końcu staną się niskoporowate, to skończą się z nimi wszelkie problemy. Nic bardziej mylnego, o czym przekonywałam się miesiąc po miesiącu, obserwując zachodzące zmiany po osiągnięciu niskoporowatości. Na blogach u niektórych włosomaniaczek zdarzało mi się przeczytać o tym, jak niska porowatość odebrała ich włosom objętość i wolałyby jednak powrócić do średniej. Piszę o tym, bo mam małego bzika na punkcie gęstości włosów (choćby wizualnej :p) i choć kilka razy zdarzyło mi się przywitać nieproszonego gościa pod nazwą "przyliz", to jednak nie rozważam podniszczenia włosów i cieszy mnie ich świetna kondycja. Ale jednak...
... burza włosów to jest coś! Kiedyś miałam ich dużo więcej niż obecnie, ale nigdy nie były jeszcze tak długie. Noszone do długości "przed biust" wyglądały na niesamowicie gęste, a fale tylko potęgowały ten efekt. Gdy są do talii, dużo trudniej jest mi utrzymać zadowalającą gęstość końców bez podcinania ich co miesiąc. Wystarczy, że przesadzę z pielęgnacją, a obciążone końcówki zamieniają się w smętne strąki. Gdybym miała proste włosy pewnie wystarczyłoby przeczesać je szczotką i wyglądałyby dobrze, ale w przypadku fal to się niestety nie sprawdza. Posklejane od nadmiaru serum czy stylizatorów włosy imitują przerzedzenia, więc myślę sobie wtedy: to jest czas, żeby je podciąć, aby odżyły i nie wyglądały tak smętnie. Poniższe zdjęcie obrazuje  moje włosy po rozczesaniu, które popełniłam, by jakoś zniwelować obciążenie. Nie wygląda to dobrze, ba, grzebień i tak nie poradził sobie z końcówkami, które co chwila zbijały się w kolonie. Czesanie na sucho to zbrodnia na mych falach, zwłaszcza, że jestem z nimi bardzo emocjonalnie związana :p



Co więc mi pomogło doprowadzić włosy do porządku i co robię z włosami przy niskiej porowatości?

1. Przełon nastąpił, gdy odstawiłam serum silikonowe. Mniej więcej od ponad roku skrupulatnie zabezpieczałam końcówki takim specyfikiem, mając w głowie to, że są długie i wypadałoby przeciwdziałać uszkodzeniom mechanicznym. Co z tego, że następnego dnia wyglądały tragicznie :p A możecie mi wierzyć na słowo, że końcówki reprezentowały sobą obraz nędzy i rozpaczy, dopóki ich znowu nie umyłam :p Chciałam mieć je sypkie, a przynajmniej niepozlepiane, niestety było całkowicie odwrotnie :c
Dla moich niskoporowatych włosów taka dawka silikonów i olejków to stanowczo za dużo. Pewnego dnia spieszyłam się i zapomniałam o nałożeniu serum. Po wyschnięciu włosów nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam, włosy jak nie moje. Było ich wizualnie dużo więcej, zwłaszcza po przerzuceniu ich do przodu, a co najdziwniejsze były równie gładkie, jak po użyciu serum :o Nawet pasma będące resztkami cieniowania, które nie widziały nożyczek od 1,5 roku mają się świetnie.

2. Olejowanie, z którego nigdy nie zrezygnuję. To jest najlepszy sposób na utrzymanie moich włosów w dobrej kondycji. To olejowaniu zawdzięczam idealny stan koncówek, które wcale się nie rozdwajają ani nie łamią, chociaż niczym dodatkowym ich nie zabezpieczam.
Włosy olejuję przed każdym myciem, czasem robiąc jednorazową przerwę w celu oczyszczenia. Odrobinę oleju dodaję też do maski/odzywki, którę stosuję po umyciu włosów szamponem. Dzięki temu już naprawdę nie potrzebuję nic więcej na nie nakładać, żadnych odżywek bez spłukiwania, odżywek w sprayu, oleju etc. Przy niskiej porowatości mniej znaczy więcej. Każda kolejna "warstwa" czegoś doprowadziłaby moje włosy do obciążenia i odebrała pożądaną objętość.

3. Włosy myję głównie szamponem z mocnymi detergentami. Skóra głowy jest mi za to wdzięczna, włosy tak szybko nie tracą świeżości i łatwiej jest mi je domyć za pierwszym razem. Oczywiście przez jakiś czas stosowałam mycie długości odżywką, tzw. emulgowanie oleju. I chociaż po spłukaniu odżywki włosy wydawały się umyte, a dodatkowo jeszcze dokładnie masowałam je pianą z szamponu, to i tak końcówki lubiły się "kolonizować". Nie wyobrażam sobie umyć długości samą maską i pozwolić pianie tylko spłynąć po końcach. Strąki murowane :p
Dlatego coraz rzadziej nakładam maski przed myciem, tym bardziej, że posiadając niską porowatość moim włosom wystarcza...

4.... dokładnie wmasowanie odżywki/maski po myciu. Pokochałam ten sposób i praktykuje go przy każdym myciu. Wystarczy, że nawet tylko chwilę dobrze wmasuję produkt we włosy, a wyglądają lepiej niż po godzinie spędzonej z odżywczą maską pod czepkiem i ręcznikiem :d

5. Nie zapominam o robieniu ziołowych płukanek. Te z rozmarynu, zielonej herbaty czy natki pietruszki świetnie nadają objętości od nasady aż po same końce, a także wzmacniają skręt poprzez lekkie usztywnienie włosów, którego bynajmniej wcale nie widać ani nie czuć na włosach.
Po całym dniu włosy dalej są puszyste i odbite od skóry.


Cały czas zapuszczam włosy i jednocześnie staram się je zagęścić. Niska porowatość to tylko jeden cel, który udało mi się po drodze osiągnąć i dzięki któremu jestem  bardziej zadowolona z wyglądu moich fal ;)

Jaką porowatość mają wasze włosy i czy macie z tego powodu jakieś "włosowe" problemy? :)

czwartek, 4 lutego 2016

Dlaczego zaczęłam pić czystek i jakie korzyści z tego wyniknęły

Nie będzie to post w stylu "zalety picia czystka i jego zbawienny wpływ na organizm". O szeregu dobroczynnych właściwości tego zioła można przeczytać na wielu stronach w internecie. Nie widzę sensu w powielaniu informacji. Chcę Wam przedstawić powody, dla których sięgnęłam po czystek i co zaobserwowałam pijąc go regularnie w dawce 3 kubków/dzień.




Od grudnia zmagam się z zapaleniem pęcherza, które dopadło mnie po raz pierwszy w życiu. Początkowych dolegliwości  nawet nie wiązałam z zakażeniem układu moczowego, gdyż nie miałam żadnego porównania. Biegałam do toalety co 15-20 minut, bolało mnie podbrzusze, które puchło tak bardzo, że brzuch wyglądał jak balonik (:p), ale sądziłam, że to objawy PMS (zawsze wtedy magazynuję wodę jak wielbłąd i boli mnie brzuch :p) Rzeczywiście, był to dokładnie czas PMSu i spodziewałam się okresu, który miał nadejść za kilka dni. Okres uparcie nie nadchodził (spóźnił się 8 dni), dolegliwości nasiliły się i nie mogłam udać się do lekarza, bo tuż po świętach wyjeżdżałam na 5 dni w góry. Tam zdychałam dzień po dniu :p i zaczęłam łykać Urofuraginum, który uśmierzał ból, ale nie wyleczył mnie z zapalenia pęcherza.
Po powrocie od razu udałam się do lekarza, opisując wszystkie straszne dolegliwości (bardzo przeszkadzały mi w codziennym funkcjonowaniu, a ból był tak silny, że miałam wrażenie, że rozsadzi mi pęcherz, prawie jakby miał wyjść ze mnie Alien - znacie ten film? :d). Pani doktor nie przejęła się i zbyła mnie receptą na Furaginum. "Jak pani po tym nie przejdzie, to zrobimy badanie moczu". Żałuję, że od razu na niej tego nie wymogłam, bo przecież łykałam już podobny lek, który wcale nie pomógł :3 Furaginum nic mi nie dało, więc po skonczeniu opakowania, po kilku dniach, zrobiłam badanie.
W tym czasie wypiłam też swój pierwszy kubek czystka, bo dowiedziałam się, że ma silne działanie antybakteryjne. Było to ponad 2 tygodnie temu i piłam go naprawdę regularnie 3 razy dziennie (parzyłam 3 razy jeden susz). Nie jadłam żurawiny, nie stosowałam żadnych ziołowych specyfików typu Urosept. Jechałam na czystku, tylko i wyłącznie ;d Takim dobrej jakości, sypanym i składającym się z samych listków oraz kwiatów.







Badanie wykazało, że jestem chodzącą kolonią bakterii :p Pani doktor zleciła więc badanie na posiew, które wykonałam kilka dni później, a niestety na wynik musiałam czekać kilka kolejnych dni. Dalej twardo piłam czystek, bo szybko zauważyłam jak uśmierza ból i łagodzi inne dolegliwości. Zupełnie jak po łyknięciu Furaginum czy Urofuraginum. Ból mijał na kilka godzin i wracał, ale wtedy wypijałam kolejną dawkę zioła. Wkrótce, było to po pierwszym badaniu, zaczynałam odczuwać ulgę, brzuch mi tak nie pęczniał, nie bolał już tak bardzo, uczucie ucisku zelżało, ale jednak dalej czułam jakiś dyskomfort.

Dzisiaj odebrałam wynik posiewu i żadnych bakterii :o Wygląda na to, że cudownie ozdrowiałam w kilka dni. Albo laboratorium coś sknociło :3 To wręcz niewiarygodne, by w przeciągu tylko kilku dni wyniki badań były tak rozbieżne. Lekarka orzekła, że jestem zdrowa i zbyła mnie tekstem "niech sobie pani kupi Urosept". Co za urocza kobieta :p Nie dałam się tak łatwo spławić i poprosiłam o skierowanie na kolejne badanie, chciałam mieć pewność, że faktycznie mam już wyleczony układ moczowy, bo przecież właściwie niczym go nie leczyłam od 1,5 miesiąca. Nie dostałam antybiotyku, w najgorszej zaostrzonej fazie. Badanie i tak bym zrobiła prywatnie, gdyby pani doktor nie chciała dać mi skierowania, ale o dziwo dostałam je bez słowa. Nie usłyszałam też żadnej odpowiedzi na moje "do widzenia" :p

Wynik badania będę miała w poniedziałek. Jutro oddaję próbkę. Jeśli faktycznie jestem już zdrowa, to tylko dzięki czystkowi. Nie wypiję dzisiaj ani jednego kubka czystka, by nie dostarczyć organizmowi dawki antybakteryjnej. Jestem ciekawa, co z tego wyjdzie.

Z aspektów urodowych, zauważyłam, że ładnie zaczęła oczyszczać mi się cera. Po piciu pokrzywy szybciej widziałam pozytywne rezultaty w tym temacie, ale jednak czystek można pic bez przerwy i nie wymaga on dodatkowego suplementowania się witaminami z grupy B :) Także będzie to działanie długofalowe bez momentów pogorszenia stanu cery z powodu odstawienia zioła.


Pijecie czystek? ;d




poniedziałek, 1 lutego 2016

Niedziela dla włosów, płukanka z rozmarynu

Ostatnimi czasy nie robiłam żadnych płukanek, jakoś zapomniałam o tym sposobie pielęgnacji, a przecież specjalnie w tym celu kupiłam kilka opakowań rożnych ziół. Było to dawno, dlatego o nich zapomniałam :p Kilka dni temu przypadkowo odkryłam pojemnik z rozmarynem, upchnięty za kosmetykami, które czekają w kolejce do użycia (kłania się dawne zbieractwo :P). Rozmarynu używałam miesiące temu i stwierdziłam, że skoro mam go na stanie, to czemu by nie wykorzystać go do zrobienia płukanki i nie przypomnieć sobie, jak działa na moich włosach.

2 tygodnie temu podcięłam włosy o jakieś 3 cm. Nie są jeszcze zrównane (dalej schodzę z cieniowania), ale wizualnie prezentują się lepiej, nawet zrezygnowałam z zabezpieczania końcówek serum silikonowym, bo niestety włosy mam już tak niskoporowate, że serum nawet w niewielkiej ilości skleja mi końce, sprawiając, że wyglądają na przerzedzone :c
Natomiast, co mnie bardzo cieszy, to szybki przyrost, bo zdążyłam już odzyskać 2 cm :d




piątek, 22 stycznia 2016

Wibo Eyshadow Base, baza pod cienie do powiek

Lubię kolorówkę z Wibo, zwłaszcza ich lakiery, tusze do rzęs i róże do policzków. Są taniutkie i dobre. Często kupuję je na sezonowych promocjach w Rossmanie z rabatem -49% Tę bazę nabyłam drogą tejże promocji bez przykładania większej uwagi do recenzji. W końcu to tylko około 5 zł, więc pomyślałam sobie, że jeśli baza mi nie podejdzie, to bez żalu się jej pozbędę i sięgnę po produkt innej marki. No cóż, żal mimo wszystko jest, ale jej nie wyrzucę, bo o dziwo posiada jedną zaletę, dla której znalazłam zastosowanie ;p
Myślę, że starczy tego wstępu i trzeba przejść do konkretów. Mówiąc krótko, baza ta jest koszmarna... Niestety w przypadku tego kosmetyku marka Wibo dała ciała po całości, począwszy od niesamowicie niepraktycznego opakowania, niby tak typowego dla produktów z tej kategorii, a jednak uciążliwego w stosowaniu, aż po działanie kosmetyku.





Słoiczek jest malutki, to tylko 4g produktu, zatem niewiele jak na objętość bazy pod cienie. Abstrahując już od ilości, której producent poskąpił, gorsze jest opakowanie - głębokie z wąskim otworem. Im mniej produktu w słoiczku tym wydobycie bazy staje się bardziej problematyczne, bowiem wchodzi pod paznokieć, osadza się na ściankach. Trzeba sobie pomagać drewnianym patyczkiem lub za pomocą innego przyrządu, dzięki któremu spokojnie uda nam się wydłubać odrobinę z opakowania ;d
Konsystencja to istny dramat. Na palcu wydaje się być lepka, natomiast podczas aplikacji staje tępa i sucha. Ciężko ją dokładnie rozsmarować (o wklepywaniu nie ma mowy), bo na powiece tworzą się smugi, placki i kluchy przez co w jednym miejscu jest jej więcej, a w innym mniej. Gdy próbuję to skorygować, baza "przesuwa" się wraz z kierunkiem rozcierania. Dzieje się tak, bo baza nie wtapia się w powiekę, zostawia na niej dziwną i lepką warstwę w trupim kolorze :p Co za tym idzie nie jest też wydajna, po kilkunastu aplikacjach zużyłam już 1/3 opakowania.
Nie chcą z nią współpracować cienie miękkie i o kremowej konsystencji, zarówno nakładane palcem, aplikatorem czy pędzelkiem. Każda próba nałożenia pigmentu kończyła się plackiem w miejscu zetknięcia z bazą. Próbowałam to rozcierać, ale poległam ;d Zaiste, jedyna metoda, by nałożyć cień to metoda robienia placków :p Udaje się to w miarę skorygować po nałożeniu odpowiedniej ilości cienia, gdy pokryjemy całą powiekę i warstwę okluzyjną bazy.
Natomiast o największą irytację przyprawiła mnie, gdy okazało się, że zmienia kolor cieni. Delikatny jasny pudrowy róż na powiece stawał się pomarańczowy :c Wynika to z faktu, że baza nie wtapia się i pozostawia lepką warstwę, więc zapewne daje to efekt podobny do nakładania cieni na mokro. Ma to jednak związek z miękkimi cieniami, te bardziej sypkie aplikują się bez zarzutu i bez zmiany pigmentu (np. cienie Lovely). I ten jeden mały plusik zadecydował o tym, że baza nie wyląduje w koszu.
Wytrzymałość oceniam na bardzo dobry, matowiła moje powieki na długie godziny. Cień wyglądał na nienaruszony przez około 8h i dłużej.


Wybrałam się na poszukiwania innej bazy, by moja nowa paletka matowych cieni z Makeup Revolution nie leżała na komodzie tylko zbierając kurz :p Tym razem pokusiłam się o przeczytanie recenzji, myśląc, że pomoże mi to w wyborze dobrej bazy, z której będę zadowolona. Okazało się, że opinie pod każdym produktem są mocno podzielone. Dlatego stwierdziłam, że muszę ryzykować i testować na sobie, więc zdecydowałam się na bazę, do której mam łatwy dostęp. Wybrałam Dell, Perfect Skin. Pierwsze użycie było jak najbardziej pozytywne :)

Miałyście?

niedziela, 10 stycznia 2016

NdW, koczek ślimaczek

Niedziela dla włosów miała miejsce wczoraj z uwagi na fakt, że mogłam poświęcić więcej czasu na włosowe eksperymenty. Naprawdę, z ręką na sercu, przyznaję się, że zawinęłam włosy w koczka ślimaka pierwszy raz od wielu lat ;d Tym bardziej byłam ciekawa, jaki skręt złapią włosy przy obecnej długości i niższej porowatości. W koczku wytrzymałam tylko 1,5h, jakoś dziwnie czułam się bez włosow majtających się po plecach i ramionach ;P Poza tym, gdybym nie podpięła go spinką, rozwaliłby się po 10 minutach. Żadne tego typu wysokie upięcia nie trzymają mi się pewnie na głowie, mam chyba zbyt śliskie i ciężkie włosy. Stąd moja niechęć do wszelkich koków, bo efekt wizualny po jednym machnięciu głową jest opłakany ;d



Zdjecia były robione w sztucznym oświetleniu i kolejny raz przekonuję się, że ładniejsze wyszłyby kalkulatorem niż moim starym aparatem. ;p 

Włosy po koczku są niesamowicie wygładzone i zdyscyplinowane. Nawet łudzę się, że dzięki systematycznemu kręceniu mój naturalny skręt ulegnie zmianie. Zobaczymy jak to wyjdzie w praktyce i na ile starczy mi zapału ;d

Pielęgnacja była bardziej rozbudowana niż zwykle. Na noc naolejowałam włosy olejem z orzeszków ziemnych, a rano dołożyłam mieszankę Kallosa Algae, łyżeczki miodu, kilku kropel kwasu hialuronowego i niecałej łyżeczki oliwy z oliwek. Moje włosy uwielbiają tę kombinację, mimo iż samego algowego Kallosa nie darzą wielką sympatią :p Następnie w skórę głowy wtarłam olej kokosowy + olej rycynowy, w proporcji 1:1. Pochodziłam tak około 2 godzin i zmyłam szamponem Syoss Volume, który najlepiej radzi sobie u mnie ze zmyciem oleju ze skalpu już za pierwszym razem. Gdyby nie keratyna w składzie zapewne używałabym go do codziennego mycia. Niestety, po kilkukrotnym użyciu pod rząd moje włosy zaczynają się buntować i puszyć.
Z Natury przytargałam litr maski Kallos Blueberry, która już śniła mi się po nocach, więc jak tylko dowiedziałam się, że można ją tam dostać, przymknęłam oczy na zakupowego bana ;p Kallos miał już swój debiut solo i spisał się całkiem całkiem, więc tym razem postanowiłam podkręcić go skrobią ziemniaczaną i kilkoma kroplami oleju z pestek winogron. Włosy po takiej mieszance były jeszcze bardziej gładkie i nawilżone. 
Maskę trzymałam tylko kilka minut, spłukałam chłodną wodą, włosy zawinęłam na chwilę w ręcznik i pozostawiłam do naturalnego wyschnięcia, jedynie zabezpieczając końcówki serum silikonowym. Gdy były suche w jakiś 90% zawinęłam je na czubku głowy w koczka. 


piątek, 8 stycznia 2016

Grudniowa aktualizacja włosów, BHD, podsumowanie jesiennego zapuszczania

Przestaję panować nad moimi włosami. Nie wiem już, który raz to stwierdzam, na dodatek ciągle słyszę od mamy, że "kiedyś miałam ładniejsze włosy". ;P To "kiedyś" oznacza czasy zerowej pielęgnacji, gdy nie robiłam z nimi nic poza myciem szamponem, także auć... No cóż, Matka Natura, a raczej geny po dziadku ;D, wyposażyły mnie w fale tak wybredne, że czasami załamuję nad nimi ręce. :P 
Przede wszystkim, im robią się dłuższe (a uparcie je zapuszczam) tym stają się bardziej problematyczne. Skręt gdzieś zanika, głównie za sprawą ciężaru długich włosów oraz niższej porowatości. Stylizacja pomaga tylko doraźnie, bo na dłuższą metę moje włosą są stanowczo na nie. Dobrze obrazuje to zdjęcie poniżej - we włosy wgniotłam odrobinę żelu sklepowego, bo tylko taka ilość nie powoduje strączkowania, natomiast włosy zupełnie nie złapały skrętu. :c 




Mam też wrażenie, że włosy straciły na gęstości, chociaż nie wypadają. Końce są zdecydowanie rzadsze niż kilka miesięcy temu. Rozważam podcięcie, jednak powstrzymuje mnie nienaganny stan końcówek i chęć zapuszczenia ich w końcu do wymarzonej długości. Niestety, w trakcie jesiennego zapuszczania (październik-grudzień), dorobiłam się tylko + 5 cm. Oczywiście liczyłam na więcej, by móc je bez żalu podciąć. :p Po świętach poleciał 1 centymetr, ale widzę, że to za mało.

Mam kilka włosowych celów na nowy rok i napiszę o tym w następnym poście. Interesuje mnie także kręcenie włosów bez użycia ciepła. Lata temu na noc zawijałam włosy w koczka i choć były dużo krótsze od obecnych, efekt bardzo mi się podobał. Metoda kręcenia na chusteczki nawilżane także mnie ciekawi. Właściwie to interesuje mnie wszystko, co przemieni moje włosy z krzywych i powyginanych drutów w kaskadę fal. ;d Na pewno będą to ekscytujące eksperymenty. :D