piątek, 28 lutego 2014

Dzień z życia moich włosów - jak wygląda i ile mi zajmuje dbanie o czuprynę

Jest jedna osoba na tym świecie, którą moje włosomaniactwo doprowadza do pasji. Moja mama uparcie twierdzi, że nic innego nie robię, tylko siedzę we włosach. Otóż nieprawda. Dbanie o włosy - jeśli zliczyć wszystkie czynności, jakie wykonuję przy nich w ciągu całego dnia - nie zajmuje mi więcej niż 30 minut. O ile mi się chce. Bo, gdy mi się nie chce, czas ten skraca się niemal o połowę.

"Nie mam czasu na pielęgnację włosów"? Czegoś takiego nie ma w moim słowniku. Wystarczy się tylko zorganizować i chcieć!


Poranek

Żaden ze mnie ranny ptaszek! Po wstaniu z łóżka - które okupuję wszystkimi siłami - niemal po omacku prowadzę swoje zaspane zwłoki do kuchni. Tam rozpoczynam (gdy mi się chce) procedurę tworzenia mikstury do nałożenia po umyciu włosów szamponem. Zwykle wyciągam kilogramowy worek mąki ziemniaczanej, sięgam po plastikową miseczkę, sypię trochę tej mąki. Z lodówki zabieram buteleczkę keratyny, a z blatu kuchennego garnek z ostudzoną płukanką. Człapię z tym wszystkim do łazienki. Tam dokonuje wyboru maski/odżywki, którą wymieszam ze skrobią i keratyną. Mieszam wszystko ze sobą i zabieram pod prysznic. Zajmuje mi to może 3 minuty.

Jako że nie da się jednocześnie umyć włosów oraz ciała (xD), od wieków praktykuję jeden system pozwalający posiedzieć z odżywką na włosach bez marnowania czasu: najpierw myję włosy szamponem, potem nakładam na nie odżywkę i dopiero po tym zabieram się za pucowanie reszty ciała. W tym czasie odżywka wnika sobie we włosy i choć trwa to niedługo, moim włosom wystarcza (przez noc zdążą się najeść oleju i innych dobroci, jakie im zapodam). Na koniec głowa w dół, wciągam pod prysznic garnek z płukanką i polewam włosy 3 razy, wgniatam trochę odżywki . Włosy w turban i gotowe! Bo ja wiem, może 10 minut mi to wszystko zajmuje ;)

Ściągam ręcznik, machnę głową kilka razy (bo rzuciłam rozczesywanie włosów po umyciu), tylko włosy znad czoła przejeżdżam grzebieniem, żeby przedziałek był równy i finito. Tak to wygląda, gdy mi się nie chce ;P W przeciwnym razie zabieram się za stylizację, czyli wgniatam we włosy piankę lub żel. Jakoś specjalnie się do tego nie przykładam, samo ugniatanie trwa może 30 sekund.
Włosy schną naturalnie i nic więcej już przy nich nie robię. Moje fale kształtują się samoistnie bez tego całego chodzenia w plukingu, harmonijkowania, suszenia z dyfuzorem ect. Akurat to cieszy mnie niezmiernie, bo gdybym miała tak cackać się ze skrętem, padłabym z wycieńczenia ;D.


Popołudnie

Tutaj właściwie nie dzieje się nic ;) Jestem posiadaczką włosów falowanych, więc na sucho czesać ich nie mogę (tylko wygenerowałabym sobie puch). Jeśli wiatr za bardzo mi je potarga, robię szybki zwis głową w dół i roztrzepuję włosy.


Wieczór

Wieczór to czas na olej, wcierkę i dodatkowe odżywianie.
Olejowanie zajmuje mi mniej czasu niż przygotowanie sobie herbaty. Jakieś 2 minuty. Dzielę włosy na dwie sekcje, rozcieram olej między dłoniami i mniej więcej od ucha w dół przejeżdżam nimi po każdej ze stron. Olejowanie błyskawiczne, a całe włosy pokryte. Co więcej, natłuszczone włosy nawet w takiej postaci wyglądają przyzwoicie i mogę sobie hasać po domu w rozpuszczonych. Czasami zamiast oleju nakładam maskę - dokładnie w ten sam sposób lub wgniatam ją z "głową w dół". Na olejowanie czas (te 2 minuty w końcu) znajdę zawsze, mogłabym to zrobić nawet z zamkniętymi oczami ;).
Nakładanie wcierki na skórę głowy to opcja "od czasu do czasu", gdy akurat jestem na etapie wcierania czegoś.

No i co Ty na to mamo? :D Dbanie o włosy to wcale nie połowa mojego czasu życiowego. To kilkanaście minut, dzięki którym czuję się piękniejsza!

czwartek, 27 lutego 2014

1,5 miesiąca z mydłami Aleppo



Na początku stycznia głos rozsądku, mówiący "zamów w końcu te syryjskie mydła!" przezwyciężył osobistą niechęć do mydeł samych w sobie. Nabyłam z rozpędu aż dwa - jedno z dodatkiem czarnuszki i tradycyjne o stężeniu 24% oleju laurowego, czyli silniejsze.

Stosowanie mydeł wdrożyłam od razu. Wersję z czarnuszką (12% oleju laurowego) stosuję rano, a Aleppo 24% wieczorem. Taki system prowadzę codziennie od 1,5 miesiąca. 




Zużycie po 1,5 miesiąca codziennego stosowania. Jak widać minimalne ;)


Moja opinia

Nie mam trądziku, ale zmagam się z powracającymi niedoskonałościami. Teraz mogę to już napisać w czasie przeszłym. Odkąd wprowadziłam do pielęgnacji powyższe mydła Aleppo nie mam z tym problemu. Wiarygodność działania mydeł potwierdza fakt, że w tym czasie nie stosowałam dodatkowo żadnych specyfików z kwasami i składnikami antybakteryjnymi. Jedynie raz w tygodniu robiłam maseczkę z błota z Morza Martwego.
Odstawiłam delikatne produkty, którymi wcześniej myłam buzię i naprzemiennie stosuję tylko Aleppo. Rano słabsze, wieczorem silniejsze. Dokładnie spieniam mydła w dłoniach i masuję buzię przez jakieś 30 sekund. Piany jest sporo, a mycie nią to sama przyjemność (pomijając kwestię zapachu, którego znieść wręcz nie mogę...). Po spłukaniu skóra rzeczywiście aż skrzypi.

Co zauważyłam po 1,5 miesiąca regularnego stosowania:
- zwężenie porów
- doskonałe utrzymywanie nawilżenia
- dogłębne oczyszczenie
- zlikwidowanie posiadanych już niedoskonałości o 90% (pozostałe niedobitki zbladły i są mniej widoczne)
- wygładzenie cery i ujednolicenie kolorytu
- brak powstawania nowych niedoskonałości!!!



Reasumując: jestem zachwycona!
Do tej pory żaden kosmetyk nie dokonał cudu, jakim jest utrzymanie mojej cery w ryzach. Te mydła to uczyniły. Dodatkowo ich zakup jest jednym z najbardziej ekonomicznych - 100g kostka Aleppo 24% (drugą połowę używa moja siostra) starczy mi chyba na 2 lata, a cena tej połówki to tylko 10,50 zł.


Używacie Aleppo? Jak wrażenia?

poniedziałek, 24 lutego 2014

Woda różana - mój wielofunkcyjny kosmetyk


Pojemność: 250 ml
Cena: 8 zł
Dostępność: sklep tybetański Deesis (tam kupiłam swoją), internet


Od długiego już czasu woda różana gości u mnie jako tonik do twarzy. Wykorzystuję ją także na kilka innych sposobów: jako baza dla samoróbnej odżywki w spreju czy składnik serum do twarzy. Woda różana sprawdza się dużo lepiej niż zwykła woda destylowana.

Woda różana powinna składać się tylko z wody i różanego ekstraktu. Podobno zamataczyli w składzie Dabura dodając niepotrzebne dodatki, jak konserwanty. Moja woda to chyba jeszcze wersja ze starym składem, ale ręki uciąć sobie nie dam, bo na opakowaniu nigdzie nie mogę się go doszukać.




Tonik

Przecieranie twarzy wodą różaną to czysta przyjemność nie tylko dla skóry, ale także dla nosa. Woda delikatnie acz pięknie pachnie różami. Kiedyś chciałam wypróbować hydrolat z róży, ale przeczytałam o jego intensywnym, wręcz duszącym zapachu i zrezygnowałam. Po mojej taniutkiej wodzie różanej i tak widzę bardzo fajne rezultaty i na ten moment w zupełności mi ona wystarcza. 

Daje uczucie orzeźwienia, ukojenia i nawilżenia. Po przetarciu twarzy czuję jak skóra się napina. Ponadto jest bardzo delikatna i sprawdzi się u naczynkowców.


Serum do twarzy/dekoltu/dłoni

Mając na stanie całkiem sporą butelkę kwasu hialuronowego, postanowiłam dodać go do wody różanej. Skoro woda tak fajnie spisuje się w formie toniku, to w połączeniu z kwasem (który potęguje przenikanie substancji w głąb skóry) zadziała dużo bardziej nawilżająco.
Początkowo miałam problemu z wycelowaniem w odpowiednie proporcje. Nie chciałam, aby serum było zbyt rzadkie. Wprawdzie jeszcze nie udało mi się dojść do perfekcji, ale ostateczna konsystencja mnie zadowala.

Serum 1:
- 10 ml wody różanej
- 1-2 ml kwasu hialuronowego

Serum 2:
- 10 ml wody różanej
- 2 ml kwasu hialuronowego
- 1 ml ekstraktu z truskawek (może być inny)

To serum niesamowicie pachnie truskawkami! Robiłabym je częściej, ale mam jakiegoś wybitnego pecha do ekstraktów zamawianych na ZSK. Przychodzą już zbrylowane albo szybko popadają w ten stan. Nie wiem, co zrobić, aby ekstrakt powrócił do swojej sproszkowanej postaci :(


Odżywka do włosów w spreju

Wybór składników jest dowolny, w zależności od tego, co chcemy aby w takiej odżywce się znalazło. Bazą jest woda różana dodana w ilości wedle uznania. Z jej dodatkiem każdy psikacz lepiej nawilża moje włosy.


piątek, 21 lutego 2014

Odżywka DeBa BioVital z olejem arganowym, migdałowym i masłem shea


Pojemność: 400 ml
Cena: 5,99 zł
Dostępność: Biedronka


Napaliłam się na tę odżywkę jak szczerbaty na suchary. Tylko 6 złotych monet za 400 ml specyfiku z takim składem?! Pognałam do Biedronki niczym gazela, wpadłam jak tajfun, a tam puste kartony. Inni byli szybsi. W zdobycie DeBy musiałam zaangażować moją drogą przyjaciółkę, która buszowała po Biedronkach aż w innym mieście.



Skład:
Jest ładnie emolientowy i pozbawiony substancji powłokotwórczych. Sporo masła shea i oleju migdałowego. Tytułowy olej arganowy niestety jest po zapachu, co znaczy, że jest go niewiele.
Obecność masła shea może nie sprzyjać wysoko i średnioporowatym włosom.




Moja opinia:
Pierwsze spotkanie z odżywką DeBa (użytą w standardowy sposób, czyli na kilka minut po szamponie) zaowocowało poważnym "good hair day". Już kolejne natomiast były pasmem niezrozumiałych dla mnie "bad hair day". Za każdym razem włosy były szorstkie w dotyku i spuszone. Zachodziłam w głowę, co mogło być tego przyczyną, aż odkryłam, że kolejne próby z DeBą przypadły na okres Sahary, jaką uczynił moim włosom szampon Joanna Rzepa. Moja czupryna w owym czasie naprawdę była ekstremalnie przesuszona. Mocno olejowy skład DeBy z tym problemem sobie nie poradził.
Aby nie ryzykować paradowania z "lwią grzywą", odżywkę nakładałam przed myciem lub w połączeniu z innymi kosmetykami. W takiej postaci nie robiła mi krzywdy. Gdy doprowadziłam włosy do stanu normalności, DeBa znowu zaczęła się świetnie spisywać. Zostawiała włos gładkim, śliskim i pogodoobpornym. 

Opakowanie z zakrętką na "pstryk" jest bardzo wygodne, ale za to upiorna jest folia, którą powleczona jest butelka. Wyślizguje się z rąk ilekroć znowu po nią sięgam, a zawsze nakładam odżywkę partiami. Niejeden raz moja stopa odczuła, co to znaczy ciężar całkiem sporej butli.


Miałyście? Jak oceniacie tę odżywkę?


wtorek, 18 lutego 2014

Iwostin Remover, żel redukujący zmiany potrądzikowe

Moja skóra zaliczyła już niejeden kwas. Kwasić się lubię i bez kwasów nie widzę już swojej przyszłości. Dlatego chętnie sięgnęłam po ówczesną nowość (przynajmniej tak mi się wydaje, że wtedy krem został wprowadzony do sprzedaży od niedawna) Iwostinu. Purritin Remover z zawartością 5% kwasu laktobionowego ma pomóc w usuwaniu niedoskonałości.Jak się u mnie spisał?


Co obiecuje producent? Zmniejszenie zmian potrądzikowych, rozjaśnienie przebarwień, zmniejszenie nasilenia i skłonności do powstawania zmian potrądzikowych, wyrównanie powierzchni skóry, stymulację regeneracji naskórka. Hmmm... Bardzo chciałam, ale niczego takiego nie zauważyłam.


Moja opinia:
Iwostin Remover stosowałam naprawdę systematycznie i długo. Ba, krem nie chce się skończyć po dziś dzień (kupiłam go rok temu)! Opakowanie jest już lekkie jak powietrze, a za każdym razem wyciskam z niego porcję, którą z powodzeniem mogłabym wykorzystać na dwa razy. Niewątpliwie ma jedną zaletę: wydajny do bólu.

Kwas laktobionowy w stężeniu 5% nie zdziałał na mojej twarzy kompletnie nic. Nie likwidował niedoskonałości, co gorsza nie przeciwdziałał powstawaniu nowych. Nic a nic. Po miesiącu nie widziałam żadnych pozytywnych efektów. Remover zaskórników nie ruszył, nie zbladły nawet o ton, rozszerzone pory nawet odrobinę się nie zwęziły. To mnie zniechęcało do jego stosowania. Być może kwas ten jest dla mojej skóry za słaby, ale dziwi mnie, że zawartość 5% kwasu przeszła zupełnie bez echa.

Na plus zaliczam brak substancji sprzyjających tzw. zapychaniu porów skóry i dobre utrzymywanie nawilżenia. Żel nie wysusza, nie ma po nim widocznego złuszczania. Stosowanie samo w sobie jest całkiem przyjemne, żelowa konsystencja łatwo się rozsmarowuje i szybko wchłania. Tylko szkoda, że się u mnie nie sprawdził.

piątek, 14 lutego 2014

Rosyjskie nowości z Bani Agafii

Z okazji walentynek Lawendowa Szafa oferowała rabat -15% na całe zamówienie, więc ja, człowiek słabej woli, nie mogłam obok takiego kuszenia przejść obojętnie. Bardzo chciałam wypróbować rosyjskie nowości z linii Bania Agafii. Wprawdzie nie poszalałam zbytnio, ale udało mi się kupić wszystko to, czego moja dusza pragnęła najbardziej. 
No cóż... już po złożeniu zamówienia okazało się jednak, że bardzo pragnę również olejku do ciała (który i tak poleciałby na włosy) oraz peelingu enzymatycznego, ale widocznie ręka boska czuwała, bo przecież miałam redukować zapasy... 



Nie wszystko jest moje, aż tak nie zaszalałam. Zamówienie zrobiłam wspólnie z przyjaciółkami :)



 


Moje małe skarby, które pomogą mi trzaskać przyrost i zagęszczać włosy. Na tym punkcie mam hopla, co zresztą chyba da się zauważyć ;) Do końca lutego poleżą sobie w zamkniętej szafeczce poza zasięgiem mych oczu i rąk, żeby nie kusiło. Na ten miesiąc przewidziałam już inną kurację i nie chciałabym jej zmieniać, ani dodawać niczego nowego. Banię Agafii będę używać w marcu.


Olej do włosów Odżywczy 

Skład: Arctium Lappa Seed Oil (olej łopianowy) Organic Pinus Sibirica Seed Oil (organiczny olej cedrowy), Capsicum Annumm Seed (papryczka chili), Foeniculum Vulgare (Fennel) Oil (olej kopru włoskiego), Silybum Marianum Seed (ostropest plamisty),  Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Organic Hippophae Rhamnoides Fruit Oil (organiczny olej z rokitnika), Organic Beeswax (organiczny pszczeli wosk), Tocopherol, Organic Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Oil (organiczny olej rozmarynu), Salvia Officinalis (Sage) Oil (olej szałwii leśnej), Mentha Piperita (Peppermint) Oil (olej mięty pieprzowej), Pimpinella Anisum (Anise) Fruit Oil (olej anyżu), Betula Alba Bud Oil (olej kotków brzozowych) , Urtica Dioica (Nettle) Oil (olej pokrzywy), Linum Usitatissimum (Linseed) Seed Oil (olej lnu syberyjskiego), Abies Sibirica Oil (olej pichtowy)

Maska do włosów Momentalna, blask i elastyczność

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Behentrimonium Chloride, Panax Ginseng Root Extract (ekstrakt korzenia dalekowschodniego żeń-szenia), Pulmonaria Officinalis Extract (miodunka plamista), Scilla Sibirica Extract (cebulica syberyjska), Organic Linum Usitatissimum (Linseed) Seed Oil (organiczny olej białego lnu), Organic Lichen Islandicus Extract (organiczny ekstrakt islandzkiego mchu), Phyllodoce Caerulea Extract (wrzos islandzki), Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Parfum, Caramel, Citric Acid.


Maska do włosów Super Silna, wzmocnienie i stymulacja wzrostu

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Behentrimonium Chloride, Pinus Sibirica Seed Oil (olej cedrowy), Evernia Prunastri (Oakmoss) Extract (ekstrakt dębowego mchu), Rhaponticum Carthamoides Extract (ekstrakt z korzenia szczodraka krokoszowatego), Aloe Barbadensis Leaf Juice (sok aloe vera), Allium Cepa (Onion) Bulb Extract (ekstrakt z łupin cebuli), Alnus Glutinosa Extract (ekstrakt z szyszek czarnej olchy), Organic Triticum Vulgare (Wheat) Germ Oil (organiczny olej z kiełków pszenicy), Organic Beeswax (organiczny pszczeli wosk), Organic Linum Usitatissimum (Linseed) Seed Oil (organiczny olej lniany), Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Parfum, Caramel, Citric Acid.



Kusi Was coś z tej linii kosmetyków? 

poniedziałek, 10 lutego 2014

Płukanka wzmacniająca (kolendra, rozmaryn, natka pietruszki, zielona herbata z goździkami, pieprzem i cynamonem)

Przygotowując płukanki przestałam się zupełnie ograniczać. Ostatnio do głowy wpadł mi pomysł z wykorzystaniem kolendry oraz zielonej herbaty z dodatkiem pieprzu, cynamonu i goździków. Lubię eksperymentować i mam nadzieję, że takie połączenie składników (stosowane systematycznie) wzmocni i popędzi moje cebulki do wzrostu.




Kolendrą zainteresowałam się, gdy zobaczyłam ją w składzie rosyjskiego olejku, mającego odżywiać cebulki. Kolendra stymuluje wzrost włosów, likwiduje łupież i zwiększa dopływ krwi do cebulek włosowych. Całkiem ciekawy pakiet dobroczynnych właściwości, prawda?

Zielona herbata o pieprznej mieszance początkowo występowała w płukance jako forma recyklingu. Skoro płukanki z herbaty (zielonej, czerwonej) mają korzystny wpływ na włosy, to czemu jej nie dodać? Natomiast pieprz, cynamon jak i goździki kojarzą mi się z pobudzeniem krążenia. 

Rozmaryn to stały składnik moich płukanek i nie mogło go zabraknąć w tej bombie wzmacniającej.

Natkę pietruszki dodałam, bo niesamowicie zwiększa objętość moich włosów.




PRZYGOTOWANIE:

Tak to wygląda po przecedzeniu ;)

1 łyżeczka rozmarynu
1 łyżeczka natki pietruszki
0,5 łyżeczki rozgniecionych owoców kolendry (wykorzystałam kolendrę Kamis)
1 łyżeczka mieszanki zielonej herbaty z pieprzem, cynamonem i goździkami

Wsypałam wszystkie składniki do garnuszka i zalałam ok. 300 ml wrzątku. Przykryłam i odstawiłam na noc. Rano przecedziłam płyn, a płukankę użyłam do ostatniego płukania włosów.



 Efekt na włosach:



Włosom taka mieszanka bardzo się spodobała. Fale są grube, gładkie i sypkie. Znowu nie chciało mi się ich ugniatać, więc wyszły bardzo delikatne. Jednak bardziej od efektu na długości włosów zależy mi na wzmocnieniu cebulek, dlatego płukankę mam zamiar stosować kilka razy w tygodniu.



Eksperymentujecie z płukankami? Macie swoje ulubione?

niedziela, 9 lutego 2014

Kallos Silk - maska z silikonami, która robi dobrze moim włosom


 Pojemność: 1l
Cena: 9,90 zł
Dostępność: Hebe, internet


Nowe Kallosy zawierają silikony (oprócz wersji Color) i właśnie to mnie do nich przyciągnęło. Moje długie już włosy potrzebują dobrego zabezpieczenia, jeśli chcę, żeby były jeszcze dłuższe. Z podcinania końcówek zrezygnowałam, dlatego muszę o nie pieczołowicie zadbać, aby nie musieć przez najbliższe miesiące sięgać po nożyczki. I nawet nie o same końcówki chodzi, bo całe włosy na długości narażone są na uszkodzenia (ile to razy obcy ludzie w komunikacji miejskiej zaczepiali o nie zegarkami, paznokciami, suwakami od kurtek; teraz jestem nauczona zbierać wszystkie włosy do przodu, czasem nawet dla bezpieczeństwa zawijam je w rulon).

Od silikonów w maskach i odżywkach nie stronię, a w Kallosie Silk podoba mi się to, że połączone zostały z oliwą z oliwek. Olej to dodatkowe zabezpieczenie i dobroć na włosa.
Maska ma ładny i nienachalny zapach oraz szalenie gęstą konsystencję, co sprawia, że może być świetną bazą dla różnych rzadkich dodatków (np. dla miodu, soku, hydrolatu, wywaru z ziół ect.)


Skład:
Aqua, Cetearyl Alcohol (emulgator/emolient), Cetrimonium Chloride (antystatyk), Olea Europaea Oil (oliwa z oliwek), Citric Acid (regulator pH), Cyclopentasiloxane (silikon lotny), Dimethiconol (silikon), Propylene Glycol (nawilżacz), Parfum (zapach), Sericin (jedwab), Benzyl Alkohol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone.


Przechodząc do działania:
Maskę stosuję w formie odżywki, czyli nakładam ją na kilka minut i spłukuję. Absolutnie tyle wystarcza, żeby włosy uzyskały sypkość i jedwabistość. Kallos Silk nie dociąża, co dla niektórych może być sporym zawodem, ale mnie rekompensuje zwiększeniem objętości i wzmocnieniem skrętu. Krótsze kosmyki, które jeszcze nie zdążyły zrównać się z resztą włosów dzięki tej masce zawijają się w spirale.



Nie byłabym sobą, gdybym nie wypróbowała Kallosa Silk w formie odżywiania po myciu. Do tej pory wśród odżywek bez spłukiwania prym wiódł Frustic Fruity Passion (KLIK), ale Kallos go doszczętnie zdetronizował. Dużo lepiej dociąża i wygładza włosy, zachowując przy tym objętość i sypkość. Naprawdę obawiałam się przylizu i strąkujących się kosmyków, ale zupełnie niepotrzebnie. Włosom się podoba, a ja osiągam spokój ducha, wiedząc, że włos jest porządnie zabezpieczony :).


Lubicie Kallosy? Co sądzicie o tych maskach?

środa, 5 lutego 2014

Luty miesiącem Sesy

O olejku Sesa zostało już chyba napisane wszystko, dlatego dzisiejszy post zaliczam do tych z cyklu "walczę o szybszy porost włosów". Typowej recenzji nie będzie choćby z tego powodu, że Sesę nakładam wyłącznie na skórę głowy. Jakoś tak żal "marnować" mi ją na długość. 



Przez następne kilka miesięcy (powiedzmy, że 5) nie dotykam nożyczek i w końcu w spokoju pozwalam włosom rosnąć. Oczywiście nie obędzie się bez popędzania cebulek do wzrostu, bo chciałabym osiągać przyrost minimum w granicach 2 cm. Zazwyczaj właśnie tyle rosną moje włosy (ze wspomaganiem nawet 3 cm/mies.), ale nigdy nie wiadomo, co im odbije. Jeszcze nie tak dawno potrafiły cały miesiąc stać w miejscu.

Od dwóch tygodni wcieram Sesę regularnie - mam tu na myśli spanie z nią na głowie co drugą noc. Do tej pory nie odważyłam się nałożyć tego olejku na tak długi czas. Za bardzo bałam się, że mi wszystkie włosy wylecą :P. Za pierwszym razem cykałam się niczym siusiumajtek, ale ku memu zaskoczeniu podczas mycia straciłam może 10 włosów (a walczyłam wtedy z lekkim wypadaniem, więc wynik tym bardziej był na plus).

Działanie:
Po ponad tygodniu zauważyłam zmniejszone wypadanie, które ograniczyło się do kilku włosów. Pojawiło się też całkiem sporo nowych włosków. W tym przypadku nie przypisuję tego wyłącznie Sesie, bo przez cały styczeń stosowałam kilka produktów wzmacniających cebulki. Dlatego też w lutym chcę skupić się wyłącznie na samej Sesie, by ocenić o ile potrafi przyspieszyć porost moich włosów.

Dzisiaj mogę napisać, że olejek ten jest wart każdej wydanej na niego złotówki. Szybko uporał się z wypadaniem i wzmocnił włosy na tyle, że w ciągu dnia również ich nie tracę. Ponadto Sesa jest bardzo wydajna i wystarcza niecała łyżeczka do dokładnego naolejowania skóry głowy. 


Macie własne kosmetyczne plany na luty?
Pozdrawiam! :)

niedziela, 2 lutego 2014

Miesiąc bez czesania włosów + styczniowa aktualizacja

Ufff, miniony miesiąc był dla moich włosów okresem nowych wyzwań, eksperymentów i intensywnej walki o każdy włos, który miałby czelność spaść z mojej głowy. Co się zmieniło, co podziałało, czy coś się udało?


Wraz z rozpoczęciem nowego roku postanowiłam pożegnać się z grzebieniem i przestać rozczesywać włosy. To był pierwszy krok ku lepszemu, ku piękniejszym włosom, na który długo nie potrafiłam się zdecydować. Tutaj możecie zobaczyć, jak wyglądały moje włosy 1 dnia nierozczesywania KLIK

A tak moje włosy prezentują się po miesiącu:



Skrętu moich włosów przywodzi mi na myśl kilkuletnią dziewczynkę, biegającą z rozwianą czupryną. Fale są nieregularne, z jednej strony i na różnych pasmach mocniejsze, gdzie indziej słabsze. Ciężar i długość także robi swoje. Zastanawiam się, co zostanie z moich fal, gdy w końcu uda mi się zapuścić włosy do pasa (w tej chwili sięgają niewiele przed talię). 





Co zauważyłam po miesiącu nieczesania? Pożegnałam na dobre puszenie, fale przestały się ze sobą zlewać a zaczęły lepiej definiować, skręt stał się trochę mocniejszy i mimo że moje kudły wyglądają jakby żyły własnym życiem, podobają mi się dużo bardziej niż kiedyś. Co więcej, włosy zupełnie się nie plączą, więc nie muszę ich czesać nawet pod prysznicem z nałożoną odżywką do spłukiwania lub bez spłukiwania. To mi się podoba!

Na zdjęciach widzicie włosy tylko "wyrypane" mocnym szamponem (bez odżywiania przed myciem) i potraktowane na moment miksem dwóch odzywek z dodatkiem skrobi ziemniaczanej. To moje największe i zdecydowanie najbardziej owocne odkrycie, jakiego dokonałam w styczniu. Szczerze wątpię, bym już kiedykolwiek potrafiła rozstać się z mąką ziemniaczaną, bo spełniła wszystkie moje pragnienia: jedwabistość, piękny połysk, dociążenie, nawilżenie.

Wprowadziłam do pielęgnacji płukankę z natki pietruszki, która nadaje nieprawdopodobnej wręcz objętości. Nigdy w to nie wierzyłam, do czasu, gdy nie przekonałam się na własnej skórze. Naprawdę warto ją wypróbować mimo osobistej awersji do tego zielska (od dziecka patrzę na pietruszkę "złym okiem"). Przełamałam się i już nie potrafię bez niej żyć, tym bardziej, że w mojej blisko trzyletniej karierze włosomaniaczki znalazłam może 2-3 kosmetyki zwiększające objętość. Niemniej z pietruszką nie mogą się równać. KLIK.

W styczniu toczyłam też zażartą walkę z lekkim wypadaniem włosów. Udało się, ale o szczegółach napiszę w osobnym poście ;).

A jak Wasze włosy miały się w styczniu?