Metoda, o której mam zamiar napisać jest wprost genialna. Zakochałam się w niej po pierwszym własnoręcznym cięciu za łatwość w wykonaniu, osiągnięty efekt, a przede wszystkim to, że włosy mogę podciąć sobie sama bez niczyjej pomocy. Do tej pory końcówki podcinała mi mama, od lat na prosto. robiła to w miarę dokładnie i równo, pomijając jeden czy dwa epizody, gdy prawą stronę miałam dłuższą od lewej :p Oczywiście potem cięcie szło do poprawki, bo chociaż mam falowane włosy i wszelkich krzywizn aż tak na nich nie widać, to jednak mam bzika na punkcie idealnie prostej linii cięcia :p Co osiągnęłam właśnie dzięki pocięciu tą metodą.
Świetne jest to, że można obciąć naprawdę niewiele, jak 0,5 cm, czego mojej mamie w życiu by się nie udało zrobić równo. Poza tym tniemy sami, więc mamy całkowitą kontrolę nad tym, ile chcemy podciąć. Gdy mówiłam mamie "tylko 2 cm", zawsze leciały 3 :p
Ja na próbę zdecydowałam się właśnie na 5 mm. Obcięłam głównie włosy, które wystawały poza linię, czym całkowicie zrównałam resztę. Z długości nie straciłam praktycznie nic, a włosy w magiczny sposób zyskały na wyglądzie poprzez zagęszczenie końcówek do jednej naprawdę równej linii (mam tutaj ma myśli najdłuższe pasma, bo niektóre z wierzchu i po bokach nie dorosły jeszcze do reszty).