środa, 26 marca 2014

Subiektywnie o metodzie kubeczkowej

Na początku muszę się usprawiedliwić z zastoju na blogu. Życie mnie wsysło i czasowo przestałam się wyrabiać z rzeczami do zrobienia. Szkoda, że doby nie da się rozciągnąć przynajmniej do 36h.


Podczas mojej wędrówki przez dbanie o włosy zetknęłam się z metodą kubeczkową (to nic innego jak mycie włosów uprzednio rozcieńczonym z wodą szamponem). Dowiedziałam się o niej na wątku forumowym, gdzie moja wiedza na ten temat pogłębiła się o doświadczenia innych dziewczyn. Sama jakoś nie byłam przekonana do tego sposobu mycia włosów. Chyba ze względu na spory busz, przez jaki muszę się przedrzeć dłońmi ;) Ale spróbowałam, metodę kubeczkową stosowałam przez tydzień. No właśnie, tylko tydzień.

Najpierw trochę spraw technicznych. 
Porcję oczyszczającego szamponu (bez oblepiaczy i z silniejszymi detergentami) wlewałam do pustej butelki. Dolewałam trochę wody, wstrząsałam, żeby wytworzyła się lekka piana i taki szampon wylewałam na dłoń. Tutaj zaczynało się moje denerwowanie się. Zanim zdążyłam nanieść rozcieńczony szampon na głowę, szybciej spływał mi po rękach. Włosy myję w pozycji stojącej pod prysznicem, więc operowanie zbyt rzadkim roztworem jest dla mnie wybitnie niewygodne. Koniec końców wylewałam szampon z butelki prosto na głowę i starałam się go szybko wmasować. Niestety więcej go spływało po włosach w dół niż znalazło się na skórze głowy, a przecież to skórę mamy myć. 
Musiałam powtarzać całą "zabawę" kilka razy, żeby dokładnie umyć skalp. W rezultacie na samo mycie traciłam więcej czasu.

Gdy udało mi się utrafić w odpowiednie proporcje wody i szamponu, uzyskiwałam całkiem przyjemną pianę. 

Efekty po metodzie kubeczkowej
Chociaż używałam oczyszczającego szamponu, za każdym razem miałam wrażenie niedomycia skóry. Moje niskoporowate włosy potrzebują solidnego oczyszczenia, aby nie serwować mi potem potrójnego P - przetłuszcz, przychlast i przyliz.
Włosy na długości w czasie mycia miały dłuższy czas kontaktu z detergentami niż w przypadku normalnego mycia, gdzie gęsta piana trzyma się jedynie w okolicach samej głowy. Przy metodzie kubeczkowej piana była dużo rzadsza i spływała mi z włosów aż po same końcówki (moja czupryna sięga połowy pleców). Podobno rozcieńczony szampon działa słabiej, ale zauważyłam jego odwrotne działanie. Włosy wcale nie były delikatniejsze. Kilka pasm, które cały czas lubi się puszyć, puszyło się dużo bardziej niż zwykle.
Stwierdziłam, że metoda ta nie jest dla mnie i zaniechałam jej po tygodniu stosowania.


Macie doświadczenie z metodą kubeczkową? Lubicie czy jednak nie?



6 komentarzy:

  1. Nigdy jej nie stosowałam, ale po Twoim opisie widzę, że jednak za dużo zachodu z tym jest i nie wypróbuję, bo ja niecierpliwa jestem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też jestem niecierpliwa :) Jak dla mnie za dużo zachodu z tą metodą.

      Usuń
  2. Próbowałam i miałam podobne do Twoich doświadczenia. Jedyne co robię to rozcieńczenie całego szamponu odrobiną wody (coś około 1/6 butelki), wtedy jest tylko trochę rzadszy, wciąż da się nad nim panować, a detergentu choć minimalnie to jednak mniej;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starałam się utrafić z taką ilością wody, o jakiej piszesz, ale nigdy mi się to nie udało. Zawsze zaspana wchodzę pod prysznic i to pewnie dlatego ;)

      Usuń
  3. Ja jednak wolę tradycyjne mycie włosów szamponem. Stosowałam kiedyś metodę kubeczkę i sprawdzała się u mnie całkiem nieźle.

    Zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja przy tradycyjnym myciu pozostanę i nie będę już kombinowała ;)

      Chętnie zajrzę do Ciebie!

      Usuń