Jest jedna osoba na tym świecie, którą moje włosomaniactwo doprowadza do pasji. Moja mama uparcie twierdzi, że nic innego nie robię, tylko siedzę we włosach. Otóż nieprawda. Dbanie o włosy - jeśli zliczyć wszystkie czynności, jakie wykonuję przy nich w ciągu całego dnia - nie zajmuje mi więcej niż 30 minut. O ile mi się chce. Bo, gdy mi się nie chce, czas ten skraca się niemal o połowę.
"Nie mam czasu na pielęgnację włosów"? Czegoś takiego nie ma w moim słowniku. Wystarczy się tylko zorganizować i chcieć!
Poranek
Żaden ze mnie ranny ptaszek! Po wstaniu z łóżka - które okupuję wszystkimi siłami - niemal po omacku prowadzę swoje zaspane zwłoki do kuchni. Tam rozpoczynam (gdy mi się chce) procedurę tworzenia mikstury do nałożenia po umyciu włosów szamponem. Zwykle wyciągam kilogramowy worek mąki ziemniaczanej, sięgam po plastikową miseczkę, sypię trochę tej mąki. Z lodówki zabieram buteleczkę keratyny, a z blatu kuchennego garnek z ostudzoną płukanką. Człapię z tym wszystkim do łazienki. Tam dokonuje wyboru maski/odżywki, którą wymieszam ze skrobią i keratyną. Mieszam wszystko ze sobą i zabieram pod prysznic. Zajmuje mi to może 3 minuty.
Jako że nie da się jednocześnie umyć włosów oraz ciała (xD), od wieków praktykuję jeden system pozwalający posiedzieć z odżywką na włosach bez marnowania czasu: najpierw myję włosy szamponem, potem nakładam na nie odżywkę i dopiero po tym zabieram się za pucowanie reszty ciała. W tym czasie odżywka wnika sobie we włosy i choć trwa to niedługo, moim włosom wystarcza (przez noc zdążą się najeść oleju i innych dobroci, jakie im zapodam). Na koniec głowa w dół, wciągam pod prysznic garnek z płukanką i polewam włosy 3 razy, wgniatam trochę odżywki . Włosy w turban i gotowe! Bo ja wiem, może 10 minut mi to wszystko zajmuje ;)
Ściągam ręcznik, machnę głową kilka razy (bo rzuciłam rozczesywanie włosów po umyciu), tylko włosy znad czoła przejeżdżam grzebieniem, żeby przedziałek był równy i finito. Tak to wygląda, gdy mi się nie chce ;P W przeciwnym razie zabieram się za stylizację, czyli wgniatam we włosy piankę lub żel. Jakoś specjalnie się do tego nie przykładam, samo ugniatanie trwa może 30 sekund.
Włosy schną naturalnie i nic więcej już przy nich nie robię. Moje fale kształtują się samoistnie bez tego całego chodzenia w plukingu, harmonijkowania, suszenia z dyfuzorem ect. Akurat to cieszy mnie niezmiernie, bo gdybym miała tak cackać się ze skrętem, padłabym z wycieńczenia ;D.
Popołudnie
Tutaj właściwie nie dzieje się nic ;) Jestem posiadaczką włosów falowanych, więc na sucho czesać ich nie mogę (tylko wygenerowałabym sobie puch). Jeśli wiatr za bardzo mi je potarga, robię szybki zwis głową w dół i roztrzepuję włosy.
Wieczór
Wieczór to czas na olej, wcierkę i dodatkowe odżywianie.
Olejowanie zajmuje mi mniej czasu niż przygotowanie sobie herbaty. Jakieś 2 minuty. Dzielę włosy na dwie sekcje, rozcieram olej między dłoniami i mniej więcej od ucha w dół przejeżdżam nimi po każdej ze stron. Olejowanie błyskawiczne, a całe włosy pokryte. Co więcej, natłuszczone włosy nawet w takiej postaci wyglądają przyzwoicie i mogę sobie hasać po domu w rozpuszczonych. Czasami zamiast oleju nakładam maskę - dokładnie w ten sam sposób lub wgniatam ją z "głową w dół". Na olejowanie czas (te 2 minuty w końcu) znajdę zawsze, mogłabym to zrobić nawet z zamkniętymi oczami ;).
Nakładanie wcierki na skórę głowy to opcja "od czasu do czasu", gdy akurat jestem na etapie wcierania czegoś.
No i co Ty na to mamo? :D Dbanie o włosy to wcale nie połowa mojego czasu życiowego. To kilkanaście minut, dzięki którym czuję się piękniejsza!